Rzeka Gambia cd...

2015.02.11



Dalej w górę rzeki czyli Tendaba o potem przez dzicz kudłatą
Z kotwicy zeszliśmy dobrze przed świtem. Afrykański wschód słońca powalał kiczem i już wczesnym rankiem byliśmy w Tendabie. Po drodze znów delfiny.
Parkujemy longside przy osuchu (spokojne armatorze było kawałek Emotikon smile ) i ruszamy do wioski. Na brzeg jak zwykle jedziemy na dwie zmiany. Pierwsza zmiana raczy się złocistym napojem w hotelu pod trzcinową strzechą, nas lokalny biznesmen zgarnia do swojej ”restauracji” która poprzednicy ominęli w popłochu. Złoty trunek jak zwykle dobry i zimny natomiast fistaszki podane na uświnionej kartce z notatnika robią wrażenie. Do tego lokalna herbata parzona w imbryczku na węglach drzewnych i podana w szklaneczce do spożycia obiegiem. Lokales proponuje zwiedzanie parku narodowego i okolicznych mokradeł ale to prawie cały dzień a tyle czasu nie mamy. Decydujemy jechać w górę rzeki i poszukać pontonem wioski w dziczy.
Kotwiczymy przy wejściu do błotnistej odnogi i hajda pontonem na poszukiwania. Krajobrazy jak z Czasu Apokalipsy Coppoli. Na rozwidleniu płyniemy w lewo. Po 45 podziwiania lasów namorzynowych, płoszenia rozmaitego ptactwa i gadziejstwa wioski nie znajdujemy, bierzemy więc odnogę w posiadanie i postanawiamy zawracać. Na wioskę dajemy szanse Lupemu z drugą ekipą. Lupo dociera do wioski marszobiegiem przez chaszcze i wertepy bo wioska nie wiedzieć czemu nie leży nad rzeką . Wracają umordowani ale szczęśliwi. W oczekiwaniu na eksploratorów znów kąpiemy się w Gambii zakładając, że jak nam parchy po wczorajszym nie wylazły to dziś też się uda.
Reasumując mamy dwa nowe miejsca na mapie. Stolzmann Creek i Lupo Lodge.
Wracamy do Banjul znów w asyście delfinów. Na raz się nie uda stajemy na kotwicy na noc. Jutro w planach tankowanie, jak Famara da wodę to wychodzimy w ocean